Nowy Rok
Bożenie i Tadeuszowi
Sztuczne ognie nad nami.
Szafirowe i złote.
Ognie nad nami wysokie.
Fruną w rozbryzgach iskier,
w smugach, z hukiem,
stadami. Zimne. Gasną. Potem
wchodzą w niebo jak skalpel:
miękko, szybko i z wprawą.
Aż po samą rękojeść
ognie sztuczne wysokie
wycinają niebu
miejsca chore:
gradową chmurę,
zarodki cyklonu,
żądze wzniecania śnieżnej
zamieci, przebijania dachów
piorunem
zostaje samo zdrowie
niebu: żyłki krwistej
czerwieni, fioletowe zacieki
na czerni atramentowej, plamistość
granatu
ciemność płonie i pęka
Śmiejemy się
co chwilę, bez wysiłku, naprawdę.
Jest coraz chłodniej.
Pod wyleczonym niebem
czeka na nas rok szczęśliwy,
czas dobry
Pszów, 1 stycznia 1998, godz.0.15
One year later...
"Wspomnienie to łagodna bogini, minione radości
przywołuje z powrotem, a minione smutki jakby
opromienia wieczornq zorzq szczęścia"
Daniel Sanders, XIX -wieczny Ieksykograf
(za Eriką Mann i H. Naganowskim)
to był dobry rok, naprawdę.
1.
Bóg nie doświadczał mnie bardziej niż w inne lata.
Ociekałem moszczem. Jak sprawiedliwi znad potoku Cedron,
z Ziemi Neftalego, spod rozciętych sykomor, spod suchych figowców.
Ominęły mnie wody potopu.
Nad moim domem nie zatańczył cyklon.
Moich bliskich nie dotknęła zaraza.
Ludzie, którzy mnie kochali, nadal mnie
kochają. Niektórzy z nich bodaj nawet bardziej.
Ci, dla których zrobiłbym wszystko, chcieli ode mnie niewiele.
2.
Niszcząca miłość trzymała się ode mnie z daleka.
Dobra była blisko. Łagodna i niepochwytna.
Przesmutna i piękna. Ogromna. Wiem.
Choroby, które miały mnie zabić, zabijały na razie innych. Wymykałem się złym siłom, żądzom, udręce. Mniej lub bardziej skutecznie. Choć mrok był mi znany, słyszałem kilka razy szepty aniołów. Mówiono: szanuje ksiądz ludzi.
Uczyniłem wiele dobra. Mimo wszystko. Bolało mnie tylko wtedy, kiedy miało boleć. Za to soczyście, do pierwszej krwi. Na tyle mocno, by mnie złamać, na tyle miłosiernie, by mnie nie załamać. Jesienią byłem próbowany ponad siły.
3.
Choć wielokrotnie zasypiałem ze ściśniętym gardłem, równie często budziłem się zdrowy i silny. Ze słońcem
świecącym mi prosto w twarz.
Moja Siostra urodziła Marysię. Świat
wokół nas zawirował z zachwytu. Marysia ma już ząbki.
Książki, które napisałem, szczerzyły zęby z witryn i półek. Kusiły tylko
nielicznych, ale jednak. Pycha i chciwość nie miały do mnie dostępu.
Chorowałem inaczej. Spełniałem nadzieje, jakie we mnie pokładano.
4.
Ci, którzy mieli mnie opuścić, opuścili mnie. Ci, którzy mieli
ze mną pozostać, pozostali; opuszczą mnie nieco później.
Była ze mną i we mnie nieuchronność nadziei
jak zielona lampka w ciemny, zimowy wieczór. Na mojej skórze nie pojawiały
się jeszcze fioletowe żyłki, ani kasztanowe narośle. Rzadziej niż kiedyś
strumienie potu spływały mi
z czoła na powieki, z powiek na policzki, bruzdami śmiechu i płaczu
na szyję, piersi, serce. Wyraźnie złapałem drugi oddech.
Kto by uwierzył, że z każdą sekundą
jestem bliżej domu.
styczeń 1999r.
|