Śmiech i płacz - Azulejos. Pocztówki z Protugalii (cz.2) i Andaluzji


| Świt. Epigrafy | Coimbra | Lublin. Patrząc w górę | Na parkingu w Tomar | Zgodnie z obietnicą, według proroctwa | Wielki Piątek w Carmona |
| Katedra w Sewilli | Cisza w Cordobie | Flamenco es mi vida | Miłość. W hołdzie Marquezowi |



Świt. Epigrafy


1.
"...niepewność bardzo podobna do tej, jaką możemy przeżyć o świcie - kiedy
zaczyna się dzień, o którym wiemy, że będzie w naszym życiu decydujący.
Poranek takiego dnia jest zawsze cały nowy i świeży. Ale przecież jego nowość
i świeżość nie uwalnia go od niczego, co może okazać się dla nas trudne do
przyjęcia, nie uwalnia go od żadnego możliwego bólu..."

        (T. Węcławski, W teologii chodzi o Ciebie, Kraków 1995, s. 242)


2.
"...poezja wykracza poza ograniczenia swoich źródeł, odsłaniając (...) rozległą
skalę uczucia, w której osobista melancholia jest również tęsknotą do ery
poświaty, tej długiej pory przed świtem 'gdy rozpadają się cienie'..."

        (P. Auster, Czerwony notatnik, tłum. M. Fedyszak, Warszawa ł 998, s. GO)


3.
"Wiadomość o poranku otrzymałem od nikłego zimnego światła, które przynosi
ze sobą delikatny białawy błękit, ukazujący się na horyzoncie niczym pocałunek
wdzięczności od wszystkich rzeczy. To światło, ten prawdziwy dzień uwalniał mnie..."

        (F. Pessoa, Księga niepokoju, tłum. J. Z. Klawe, Warszawa 1995, s. 8O)


    Lublin, l 7 grudnia 1999 r.



Coimbra


Jestem w Coimbrze,
jest smutno,
trwa jesień.

Są graffiti na murach,
jest gorzko
i wrzesień.

Jestem w Coimbrze szczęśliwy,
choć jest smutno
i jesień.

Piję wino, jem chleb.
Łykam piołun, karmelki,
trwa wrzesień.

    Coimbra - Lublin,
    październik 1996, kwiecień, grudzień 1998 r.



Lublin. Patrząc w górę


Niebo nad Lublinem
jak niebo nad Coimbrą:
błękitne,
zawrotne.
Jak muślin,
jak ocean,
jak trąd.

Ptaki nad Lublinem
jak ptaki w twej głowie:
czarne,
krzykliwe,
głodne.

Piękno nad Lublinem
jak piękno w ogóle:
bezbronne,
smutne,
konieczne.
Jak Ty

    13 czerwca 1997 r.



Na parkingu w Tomar


tamta chwila powraca,
boska, trawiona gorączką.

Zapach gumy, benzyny i eukaliptusów.
Ciepło, eteryczne olejki, Góry de Estrela
na horyzoncie. Żeby tak mogło pozostać...

Ale gdzież tam. Już mijają: manuelińskie okno,
szelest rozmów, schody kręte jak życie, Conuento
do Cristo,
błysk flesza, przedsmak nieba. Niemożność
zatrzymania cudu chwili.

Pewność nieubłagana:
jesteś w Tomar po raz pierwszy i po raz ostatni.

Co robić?
Płaczę,
dziękuję,
ufam.
Płacę za trzy godziny postoju, jadę dalej

    Tomar - Lublin.
    październik 1996. czerwiec 1997, grudzień 1998 r.



Zgodnie z obietnicą, według proroctwa


więc boli, znowu:
jak miało boleć, zgodnie z obietnicą,
według proroctwa. Pośród krótkich, rwanych chwil
niezwykłego szczęścia.

Ale i one mijają.
Szybko, dotkliwie, skutecznie.
Wierny jest tylko ból,
saudade.

Pod tą frazą chropawą drzemie muzyka,
słychać cichy śpiew, obietnicę,
proroctwo

    Lublin, 13-14 czerwca, 8 grudnia 1998 r.



Wielki Piątek w Carmona


        Poro Cristina,Witkowi

W zapachu krwi, gdy Chrystus kona,
Pryska swobodna myśl Platona,

napisał Yeats. Ten zapach właśnie dławił nas
w Carmona,
gdy w Wielki Piątek karminowa zasłona
rozdarła się no dwoje z góry no dół:
ziemio zadrżała i skoły zaczęły pękać

            Mt 27, 51

A wcześniej wielka procesja płynęła łożyskami kwietniowych uliczek.
W białych kapturach, w ciężkim milczeniu.
Pośród gwałtownych saet i zawodzeń.
Z pięcioletnim dzieckiem na czele.
Pod kościołami w stylu mudejar.
Wśród spazmatycznych łkań

Zrobiło się pięknie niewyobrażalnie, bo
w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.
Więc pod gwiazdami, w uścisku ich srebrnej obręczy,
co była niczym cierniowa korona,
zapach jaśminów i kwiatów pomarańczy,
jakże dławił nas wtedy, tamtej wiosny,
w Carmona.

    Carmona, Pszów kwiecień - grudzień 1999 r.



Katedra w Sewilli


W czasach religijności
mierzonej rozsądną miarą
zdumiewa postanowienie
kanoników w Sewilli
z roku 1401:

Zbudujmy kościół tak wielki
by ci co go zobaczą
wzięli nas za szaleńców

Nikt już nie pamięta
kto był wówczas rozważny
i odradzał budowę

Tok powstaje kościół

zastygam więc przed retabulum
największym i najbogatszym na świecie
i przestaję na kwadrans widzieć
oślepiony błyskami fleszy
odbitymi od tysiąca figur
ze złotej substancji

odczytuję jedynie dwa słowa
z tęczowej stronicy kancjonału:
Admirabile commercium. Nad
literami grota, Dziecko i pasterze

wraz ze mną są tu tysiące,
obserwuje uważnie ich gesty i twarze.
Łączy nas sporo: ziarna rozwagi, ogniki szaleństwa,
wspólnota czasu, I to, że
wiele czujemy,
niewiele rozumiemy.

    Sevilla, Pszów
    kwiecień-grudzień 1999 r.



Cisza w Cordobie


Jak ogród oliwny w Sierra Morena
, jak skamieniały las daktylowych palm
-ta plątanina kolumn w La Mezquita.
Półcienie, półtony, muśnięcia.

l te tłumy: dzieci konkwistadorów,
middle classze wszystkich stron świata.

Nie dbają o koraniczny rytuał ablucji,
ani o biblijną czystość serca;
nie chcą pamiętać o śmierci,
nie czekają na żaden sąd.

A jednak szukają wśród
chłodu kamieni, w gęstwinie kolumn.

A nuż się coś objawi, wydarzy, zachwyci...
od stuleci.
Jedynie hen, daleko, za murami:

piski opon, zaśpiewy handlarzy, pomruk odrzutowca
-jedyne głosy w jakich wieszczona jest im tajemnica.

Więc muszą się obejść bez muezzina, kapłana, proroka.
Jedynie w lesie kolumn
możliwe


półcienie, półtony, muśnięcia

    Cordoba, Pszów, kwiecień - grudzień 1999 r.



Flamenco es mi vida


Campana flamenca Alhama
przygrywała Marii Serrano
całą tę parszywą
noc

więc Maria tańczy

wystukuje sercem, potem obcasem,
dźwięki złote, brązowe, w końcu czarne.
Twarz ma wilgotną i jasną. Dumną.

Maria jest kobietą zranioną

jest
cała we władzy rytmu,
w objęciach muzyki
ze spalonych przedmieść
Sevilli

Maria ma twarz kobiety szczęśliwej
mimo wszystko. Zamienia dźwięk w ruch.
Alchemik. Płonący lichtarz zalany kałużą potu.
We włosach żółte kwiaty z Alaves

To wszystko się skończy, spopieli.

Zostanie jedynie miłość, jej skutki fatalne:
flamenco,

zupa ratująca biedaka,
niemowlę różowe, poczęte w ekstazie.
modlitwa uboga, bez jakiejkolwiek korzyści
doczesnej

    maj - listopad 1998r.



Miłość. W hołdzie Marquezowi


        "...nigdy nie wydawali się w oczach postronnych tak szczęśliwi.
        jak w owych nieszczęsnych latach..."

            (G.G. Marquez, Miłość w czasach zarazy,
            tłum. C. Maurodan Casas, Warszawa 1999, s. 283)

wiedział o miłości wszystko. Prawie.
Ale dopiero teraz docierał do sedna.
Teraz: z kroplówką w żyle, prosząc
o basen, nie mogąc przypomnieć sobie
wieczoru na skale, kiedy pierwszy raz
dotknął kobiecego uda.

Dlatego tak współczuł niecierpliwym
pielęgniarkom, które poprawiając mu
poduszkę do snu, jednocześnie poprawiały
makijaż dla wyśnionego. Współczuł im
bezbrzeżnie. Ponieważ o miłości wiedział
wszystko. Prawie

    Lublin, grudzień 1999 r.



| do góry | powrót | | Zorze i jaskółki | Miesiące | Wiosna na Spiszu, lato w Ameryce | Późna jesień |
| Azulejos. Pocztówki z Protugalii (cz.2) i Andaluzji | Sycylia | Dwie strony czasu |