Świt. Epigrafy
1.
"...niepewność bardzo podobna do tej, jaką możemy przeżyć o świcie - kiedy zaczyna się dzień, o którym wiemy, że będzie w naszym życiu decydujący. Poranek takiego dnia jest zawsze cały nowy i świeży. Ale przecież jego nowość i świeżość nie uwalnia go od niczego, co może okazać się dla nas trudne do przyjęcia, nie uwalnia go od żadnego możliwego bólu..."
(T. Węcławski, W teologii chodzi o Ciebie, Kraków 1995, s. 242)
2.
"...poezja wykracza poza ograniczenia swoich źródeł, odsłaniając (...) rozległą skalę uczucia, w której osobista melancholia jest również tęsknotą do ery poświaty, tej długiej pory przed świtem 'gdy rozpadają się cienie'..."
(P. Auster, Czerwony notatnik, tłum. M. Fedyszak, Warszawa ł 998, s. GO)
3.
"Wiadomość o poranku otrzymałem od nikłego zimnego światła, które przynosi ze sobą delikatny białawy błękit, ukazujący się na horyzoncie niczym pocałunek wdzięczności od wszystkich rzeczy. To światło, ten prawdziwy dzień uwalniał mnie..."
(F. Pessoa, Księga niepokoju, tłum. J. Z. Klawe, Warszawa 1995, s. 8O)
Lublin, l 7 grudnia 1999 r.
Coimbra
Jestem w Coimbrze, jest smutno, trwa jesień.
Są graffiti na murach, jest gorzko i wrzesień.
Jestem w Coimbrze szczęśliwy, choć jest smutno i jesień.
Piję wino, jem chleb. Łykam piołun, karmelki, trwa wrzesień.
Coimbra - Lublin, październik 1996, kwiecień, grudzień 1998 r.
Lublin. Patrząc w górę
Niebo nad Lublinem
jak niebo nad Coimbrą:
błękitne,
zawrotne.
Jak muślin,
jak ocean,
jak trąd.
Ptaki nad Lublinem
jak ptaki w twej głowie:
czarne,
krzykliwe,
głodne.
Piękno nad Lublinem
jak piękno w ogóle:
bezbronne,
smutne,
konieczne.
Jak Ty
13 czerwca 1997 r.
Na parkingu w Tomar
tamta chwila powraca, boska, trawiona gorączką.
Zapach gumy, benzyny i eukaliptusów. Ciepło, eteryczne olejki, Góry de Estrela na horyzoncie. Żeby tak mogło pozostać...
Ale gdzież tam. Już mijają: manuelińskie okno, szelest rozmów, schody kręte jak życie, Conuento do Cristo,błysk flesza, przedsmak nieba. Niemożność zatrzymania cudu chwili.
Pewność nieubłagana:
jesteś w Tomar po raz pierwszy i po raz ostatni.
Co robić?
Płaczę,
dziękuję,
ufam.
Płacę za trzy godziny postoju, jadę dalej
Tomar - Lublin.
październik 1996. czerwiec 1997, grudzień 1998 r.
Zgodnie z obietnicą, według proroctwa
więc boli, znowu:
jak miało boleć, zgodnie z obietnicą,
według proroctwa. Pośród krótkich, rwanych chwil
niezwykłego szczęścia.
Ale i one mijają.
Szybko, dotkliwie, skutecznie.
Wierny jest tylko ból,
saudade.
Pod tą frazą chropawą drzemie muzyka, słychać cichy śpiew, obietnicę, proroctwo
Lublin, 13-14 czerwca, 8 grudnia 1998 r.
Wielki Piątek w Carmona
Poro Cristina,Witkowi
W zapachu krwi, gdy Chrystus kona, Pryska swobodna myśl Platona, napisał Yeats. Ten zapach właśnie dławił nas
w Carmona,
gdy w Wielki Piątek karminowa zasłona rozdarła się no dwoje z góry no dół: ziemio zadrżała i skoły zaczęły pękać Mt 27, 51
A wcześniej wielka procesja płynęła łożyskami kwietniowych uliczek.
W białych kapturach, w ciężkim milczeniu.
Pośród gwałtownych saet i zawodzeń.
Z pięcioletnim dzieckiem na czele.
Pod kościołami w stylu mudejar.
Wśród spazmatycznych łkań
Zrobiło się pięknie niewyobrażalnie, bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno. Więc pod gwiazdami, w uścisku ich srebrnej obręczy, co była niczym cierniowa korona, zapach jaśminów i kwiatów pomarańczy, jakże dławił nas wtedy, tamtej wiosny,
w Carmona.
Carmona, Pszów kwiecień - grudzień 1999 r.
Katedra w Sewilli
W czasach religijności mierzonej rozsądną miarą zdumiewa postanowienie kanoników w Sewilli z roku 1401:
Zbudujmy kościół tak wielki by ci co go zobaczą wzięli nas za szaleńców
Nikt już nie pamięta
kto był wówczas rozważny
i odradzał budowę
Tok powstaje kościół
zastygam więc przed retabulum największym i najbogatszym na świecie i przestaję na kwadrans widzieć oślepiony błyskami fleszy odbitymi od tysiąca figur ze złotej substancji
odczytuję jedynie dwa słowa z tęczowej stronicy kancjonału: Admirabile commercium. Nad literami grota, Dziecko i pasterze
wraz ze mną są tu tysiące,
obserwuje uważnie ich gesty i twarze.
Łączy nas sporo: ziarna rozwagi, ogniki szaleństwa,
wspólnota czasu, I to, że
wiele czujemy,
niewiele rozumiemy.
Sevilla, Pszów kwiecień-grudzień 1999 r.
Cisza w Cordobie
Jak ogród oliwny w Sierra Morena , jak skamieniały las daktylowych palm
-ta plątanina kolumn w La Mezquita. Półcienie, półtony, muśnięcia.
l te tłumy: dzieci konkwistadorów, middle classze wszystkich stron świata.
Nie dbają o koraniczny rytuał ablucji, ani o biblijną czystość serca; nie chcą pamiętać o śmierci, nie czekają na żaden sąd.
A jednak szukają wśród
chłodu kamieni, w gęstwinie kolumn.
A nuż się coś objawi, wydarzy, zachwyci...
od stuleci.
Jedynie hen, daleko, za murami:
piski opon, zaśpiewy handlarzy, pomruk odrzutowca
-jedyne głosy w jakich wieszczona jest im tajemnica.
Więc muszą się obejść bez muezzina, kapłana, proroka.
Jedynie w lesie kolumn
możliwe
są
półcienie, półtony, muśnięcia
Cordoba, Pszów, kwiecień - grudzień 1999 r.
Flamenco es mi vida
Campana flamenca Alhama przygrywała Marii Serrano całą tę parszywą noc
więc Maria tańczy
wystukuje sercem, potem obcasem, dźwięki złote, brązowe, w końcu czarne. Twarz ma wilgotną i jasną. Dumną.
Maria jest kobietą zranioną
jest
cała we władzy rytmu,
w objęciach muzyki
ze spalonych przedmieść
Sevilli
Maria ma twarz kobiety szczęśliwej
mimo wszystko. Zamienia dźwięk w ruch.
Alchemik. Płonący lichtarz zalany kałużą potu.
We włosach żółte kwiaty z Alaves
To wszystko się skończy, spopieli.
Zostanie jedynie miłość, jej skutki fatalne:
flamenco,
zupa ratująca biedaka,
niemowlę różowe, poczęte w ekstazie.
modlitwa uboga, bez jakiejkolwiek korzyści
doczesnej
maj - listopad 1998r.
Miłość. W hołdzie Marquezowi
"...nigdy nie wydawali się w oczach postronnych tak szczęśliwi. jak w owych nieszczęsnych latach..."
(G.G. Marquez, Miłość w czasach zarazy,
tłum. C. Maurodan Casas, Warszawa 1999, s. 283)
wiedział o miłości wszystko. Prawie. Ale dopiero teraz docierał do sedna. Teraz: z kroplówką w żyle, prosząc o basen, nie mogąc przypomnieć sobie wieczoru na skale, kiedy pierwszy raz dotknął kobiecego uda.
Dlatego tak współczuł niecierpliwym pielęgniarkom, które poprawiając mu poduszkę do snu, jednocześnie poprawiały makijaż dla wyśnionego. Współczuł im bezbrzeżnie. Ponieważ o miłości wiedział wszystko. Prawie
Lublin, grudzień 1999 r.
|