Dotyk źrenicy - Obrazy kliniczne, ich przeźroczystość


| Obrazy kliniczne | Bóg jest miłością | Szekspir w Bytomiu | No more disinheritance. Zwidy | Epigrafy (o miłości) | Odzyskana niewinność (w płatkach) | Elisabeth, ból i my. Po lekturze "Filling station", na progu wzruszenia | Życie jest piękne | Morze | Modlitwa. Z Elisabeth Bishop, pastisz | Rothargebirge | *** (Miłość boli...) | Cabernet (cz. I) | Cabernet (cz. II) | Kubango | Haiku jesienne. Improwizacja | Powtórka z Koheleta | Koniec filmu | Caro cardo salutis | Obrazy kliniczne. Po roku |


OBRAZY KLINICZNE

         Eloi, Eloi, lema sabachthani
      
Mk 15, 34

        Kto stawia się ponad własnym cierpieniem,
        wznosi się najwyżej.
             
Holderlin

        Ale czy to jest możliwe?
          
ks. J. Sz.

        I konieczne?
          
też ks. J. Sz.

Jest kwiecień,
Eloi.
Czas wypadających włosów,
czas przemienionego ciała
i stojącej w rzędach
cierpliwych probówek
eucharystycznej krwi.
Przemienionego ciała,
życiodajnej krwi.

Kocham kwiecień,
Eloi,
a jest to już kwiecień późny,
Oktawa Wielkanocy prawie,
czas wędrówek do Emaus
i cudownych połowów ryb.
Wolno pracują szemrzące kroplówki,
aparaty tlenowe. Świszczą oddechy
na wargach ziemistych twarzy.
Nad korytarzem kaszel astmatyka
zwielokrotniony, symfoniczny,
odbijany od sklepień, żeber,
lamp i szyb.

Kaszel zagłusza
lekki krok pielęgniarki. Jest blada.
I jest w trzecim miesiącu,
w porze wymiotów i dzikiej tęsknoty
za światem rozwiązanym
i na wskroś dziecinnym.
Cieszy się życiem i rodziną
(powiedziała wczoraj po południu).
Boromeuszka w błękitnym habicie
tylko tym pierwszym,
ale za to bardzo
(powiedziała dziś rano).

Obie próbują zmyć tatuaż
na surrealistycznym ramieniu gruźlika,
którego nie cieszy
ani jedno ani drugie
(nie musiał tego mówić
ani wczoraj ani dzisiaj).
Ale bez Weltschmerzu,
bez egzystencjalnego wycia -
- choć zbliża się nieuniknione -
- patrzy na białe drzewka.

Bo za oknem,
Eloi,
nabrzmiewają
pąki rachityczne
śląskich jabłoni.
Spacerują dziewczyny,
Eloi,
w krótkich sukienkach. Roześmiane.
Pada ciepły,
brudny deszcz.
Idzie wiosna


    20 kwietnia 1995 r.,
    29 maja 1995 r.



BÓG JEST MIŁOŚCIĄ (1 J 4,8)

     Jeśli jednak nie zamącisz -wód twego serca,
    to także i w tym miejscu dostrzeżesz doskonalą zgodność Pism
     i sam będziesz z nimi w zgodzie.
        
Św. Augustyn


Miłości nie da się przetłumaczyć
na traktat ze średniówką we właściwym miejscu

Miłość bowiem stroni
i od średnich temperatur
i od staccato traktatu
i od właściwego miejsca

Szalona, niebezpieczna, jedyna.
Tryska jak ropa i krew z wnętrza Boga,
Z Jego istoty i ran


    1 czerwca 1996 r.



SZEKSPIR W BYTOMIU

Z baru "Hamlet" wychodzą kolejni pijani
nad barem "Hamlet" dziś majowa burza
grzmot jak kara Boska
deszcz jak łaska Boska
pod barem "Hamlet" czteroletnie dziecko
myje stopy i ręce w kałużach

zanim postawi pytanie
o być albo nie być
ma spore szanse
zostać prostytutką
ucząc się bycia
pod barem "Hamlet"

z trzeciego piętra
poprzez ścianę deszczu
widzę ją
śliczną
kruchą
jakby to było wczoraj

a
czteroletnia
musi się domyślać
że krąży nad nią nieśmiała modlitwa
jak niewidzialny parasol
jak jastrząb przyjazny
gotowy do obrony i ataku.
Może ją uratuje przed wyrokiem

a
czteroletnia
musi się domyślać
bo co chwilę zadziera głowę do góry
i mruży oczy.

A przecież
nie świeci słońce nad barem "Hamlet"
nigdy.
Trwa pijana burza
i żadne światło nie przegląda się
w ciemnych majowych kałużach


    30 maja 1995 r.



NO MORE DISINHERITANCE. ZWIDY

Nie trzeba się bać,
Mario.
Nie wolno żłobić tynku paznokciami,
nie warto zostawiać śladów po własnej rozpaczy.
To nie groty Lascaux
ani jaskinie Altamira,
Mario.
To ściana chlewa tylko.
Tu najwyżej graffiti,
ale paznokci
szkoda naprawdę.

Zresztą
deszcz, narzeczony i Bóg
przyjdą w swoim czasie
i we właściwej kolejności.
Obmyją kurz,
zakorzenią drzewo,
dadzą początek
pożywnym, mięsistym owocom.
Nadadzą życiu smak wilgotny.
Ukoją


    kwiecień - maj 1995 r.



EPIGRAFY (O MIŁOŚCI)

Nikt nie ma większej miłości od tej,
gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.


        J 15, 13


(...) miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności.
Jeśli żywe jest choć jedno z tych uczuć, to nie ma o co robić szumu.
Jeśli dwa, to może nie jest to mistrzostwo świata, ale blisko.
A jeśli -wszystkie trzy, to śmierć jest już niepotrzebna:
trafiłaś do nieba za życia.


        W. Wharton


(...) nihilizm jest poczuciem utraty ojczyzny, niebieskiej i ziemskiej.
Ojczyzną jest to, co kochamy.


        Cz. Miłosz


(...) kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim.

        l J 4, 16


     16 czerwca 1995 r.



ODZYSKANA NIEWINNOŚĆ (W PŁATKACH)

Wiśnie i forsycje,
bzy i jabłonie
kwitną jak oszalałe,
jakby straciły miarę
i poczucie przyzwoitości

Jakby zapomniały, że kwitną na ziemi

To dobrze.
Świat jest z nimi piękny
bez podtekstów,
podwójnego cudzysłowu
i ironicznych grymasów

Kwiaty są dobre na wszystko


    4, 31 maja 1995 r.



ELISABETH, BÓL I MY.
PO LEKTURZE "FILLING STATION",
NA PROGU WZRUSZENIA

Somebody loves us all,
Ktoś tu nas wszystkich kocha -
- napisała Elisabeth Bishop w pięćdziesiątym roku życia.
Czytam właśnie "Stację benzynową",
siedemnasty raz, porażony zachwytem.
Nie bała się sentymentalizmu, jak zresztą wszyscy furiaci,
pokorni i Amerykanie - myślę.
Więc powtarzam jej słowa jak zaklęcie,
patrząc z niebezpiecznej wysokości trzeciego piętra
na co dopiero przekwitłe kasztany,
na majowych ludzi spieszących do racy,
na skrzyżowanie pełne ciężarówek
i ptasich odchodów.
Uczę się tych słów
par coeur
przez serce
na pamięć.
Jak modlitewny refren
powtarzam je
zmieniając tampony
przeklinając słabość
ocierając pot
tłumiąc krzyk.
Przygryzając wargi do krwi.
Ktoś przecież nas tu kocha.
Somebody loves us all


    29 maja 1995 r.



ŻYCIE JEST PIĘKNE

    Cale dzielą naszego życia, kochani bracia, polega na tym,
    aby uzdrowić oczy serca: by mogły one oglądać Boga.


        Św. Augustyn


coraz bardziej podoba mi się żyć,
myślał.
Jeżdżą samochody (a mogły nie jeździć),
ludzie piją smaczne piwo,
całują się,
płaczą przy rozstaniach. Kochają po prostu.
Jest jak być powinno.
Przez jezdnię przechodzi gruby, roześmiany kapucyn,
trzęsąc różańcem i podbródkiem,
turla się między autami
jak lśniący okrąglutki kasztan
bardzo brązowy...
Ale to niedobre porównanie,
przecież dopiero czerwiec.
Gdzież tam jesień, niewyobrażalna teraz.
Właśnie: czerwiec łasi się do stóp -
- pomyślał górnolotnie (patetycznie).
Właśnie: kurz, spaliny, pelargonie, strzępiaste obłoki.
Jestem szczęśliwy, dodał.
A jeszcze do tego nieśmiertelność.
Życie jest piękne.
Nie wiadomo czy był Big Bang.
Nie wiadomo czy będzie Big Crunch.
Życie jest piękne.
Podteksty i cienką (jak śmiertelny sztylet) ironię
zostawmy innym wierszom
Albo lepiej zrezygnujmy z nich w ogóle


    31 maja 1995 r.



MORZE

Pracuje wytrwale
choć z gorliwością bezmyślną
zapewne (jak się wydaje)
atakując nadgryziony brzeg
z którego zostało wypłoszone
przed milionami lat
uderza regularnie
na granicy furii i wyczerpania.
Falą białą

        żółtą
        granatową
ze zwierzęcym (doprawdy) rykiem.
Nie dosięgnie moich stóp
najwyżej stanu duszy
ale
nie podmyje lękiem
nie wznieci zwątpienia.
Wcześniej,
jak tylu przede mną,
odejdę


    8 czerwca 1995 r.



MODLITWA. Z ELISABETH BISHOP, PASTISZ

      (...) seine Wahl schwankte zwischen Musik und Literatur (...).
      Christentum Yergeistigung nur ist
      indem es immer neu Verleiblichung des Geistes wird.


               Joseph Ratzinger
     o życiu i centralnej myśli teologii Hansa Ursa von Balthasara
     podczas homilii pogrzebowej w Lucernie,
      "in SL Leodegar, 1. Juli 1988"


Nic nie jest moim pomysłem.
Nic nie jest moją zasługą.
Jestem owcą wśród cierni.
Jestem drachmą ukrytą
w szczelinie podłogi życia.
Jak srebrna rybia ość wbita w Boskie gardło.

Jestem synem,
który "nabierał przekonania, że może i zniesie
swoje wygnanie - jeszcze przez rok albo dłużej",
choć "ponad próchnem desek cały chlew
był oblepiony na metr w górę szklistym gnojem",
ale "wstrząsał nim pomimo woli
d r e s z c z   w g l ą d u   w   s e d n o"

Jestem Twóją radością

To Ty,
nieobliczalny Kartograf,
ślęczący wieczność całą nad mapami ludzkich żywotów,
Tyś wymyślił kształt mej drogi powrotu


    l czerwca 1995 r.



ROTHARGEBIRGE

"Już zachodzi
czerwone słoneczko
za te czarne chmury (?)
za zielonym gajem (?)"
... jest pięknie. Prawie jak w Beskidach,
choć to tylko
Rothargebirge...

ciemna ściana zieleni
parzące dywany gęstych pokrzyw
dębowo
borowikowe
świat spisany ze strof
Freiherr von Eichendorffa
"O Walder, o Hohen!..."
Und so weiter


sarna płocha
umyka.
Małżonkowie
na niedzielnym spacerze.
Z tych co
odchowali już dzieci
i znów są tylko dla siebie

laska
torebka z epoki późnego Adenauera
Wie schon es ist!
Biel włosów
pamięć
wierność

a kiedyś może i nenufary?
A może
pamięć bolesna
bo niewierność
i potem przebaczenie?

krzyk ptaka niespokojny
strach wyśpiewywany z otwartego
na trwogę dzioba
dreszcze
reitas
Wirklichkeit
realite

wchłaniana umysłami
rozumem
sercem
duszą
Święty Tomasz
miał rację:
dotykam,
chłonę,
jestem


    18 lipca 1993 r.,
    26 stycznia 1995 r.,
    16 lutego 1995 r.



* * * (Miłość boli...)

        Moja miłość jest ukrzyżowana
           Św. Ignacy z Antiochii


Miłość boli.
Im więcej miłości,
tym bardziej.
Niekoniecznie odwrotnie


    7 marca 1994 r.



CABERNET (CZ. I)

Przed nimi
dwie szklaneczki
Cabernet Sawignonrozjaśnione słońcem
które paliło
(aż do cierpkiego skutku)
przed pięcioma laty
wzgórza Słowenii

rouge, sec,
czerwone, wytrawne.
Ponoć
dobre na płuca

rozmawiają,
wybuchają śmiechem,
szepczą.
Topole szumią
nad nimi z zachwytu.
Życie
ukochane


    marzec - maj 1994 r.



CABERNET (CZ. II)

więc siedzą
już kilkanaście miesięcy
nad szklanicami.
Szkło jest rżnięte,
fioletowe

wino nie zamienia się w Krew,
ale

"My poeci - powiada Platon - nie możemy iść drogą piękna,
żeby nie przyłączył się do nas Eros ".
Pomyślałem, że to samo mogli powiedzieć sobie dwaj uczniowie,
którzy szli do Emaus. Szli drogą z Jerozolimy do Emaus
i nagle przyłączyła się do nich Miłość.


              J. St. Pasierb

mają nadzieję,
że może jak do uczniów
gdzieś w okolicy Emaus
nagle dołączy do nich
Miłość


    wrzesień 1995 r.



KUBANGO

może ci się bowiem
przydarzyć to, co
nieszczęsnej rzece Kubango.
Szalona, płynie w złym kierunku
i zamiast w niebieskości oceanu
(czy choćby Jeziora Wiktorii)
traci swą życiodajną wilgoć
w piaskach Pustyni Kalahari


    sierpień 1994 r., wrzesień 1996 r.



HAIKU JESIENNE. IMPROWIZACJA

Dar -
- spokój wieczoru. Puls -
- ledwosłyszalna w ciepłej, matowej ciszy muzyka życia.
W jesiennym świetle, potem w półmroku.
Noc


    październik 1994 r., 2 października 1996 r.



POWTÓRKA Z KOHELETA

        ... to tak jak z obrazami Bruegla, według Ceesa Notebooma,
        obrazami, których nikt nie może pojąć i które każdy rozumie...



Wszystko już było i znowu będzie,
wirowanie świata, obrazów, zapachów.
Teraz jest czas
tłumaczenia hermetycznych strof Juana Ramona Jimeneza,
pocałunków składanych
na ludzkich ciałach,
na gładkich skórach rzeczy,
na ciemnych twarzach ksiąg.
Potem to się na pewno zmieni

Jeszcze trochę czasu zostało

powtarzaj więc lekcję grozy Koheleta.
Nie zostanie ci oszczędzona
dyskretna pokusa dekadencji

Jeszcze trochę czasu zostało

słuchaj więc muzyki stamtąd.
Wpatruj się w dostojność błękitnej pięciolinii,
w soczystą czerń czcigodnych nut,
przywieraj sercem do obietnicy
nowego eonu

miej pokój w sercu
będziesz miał czasu ile trzeba


    1994-1996 r.



KONIEC FILMU

Wychodzą z kina,
bezwstydnie młodzi,
obejmujący się z przesadną czułością,
roześmiani.
Pada śnieg.
Grzebią w kieszeniach,
szukając papierosów i kluczyków.
Zapalają
papierosy,
silniki.
Zmysły płoną same.
Całują się, lepią śnieżki, wybuchają śmiechem.
Nie wiedzą,
że akurat są szczęśliwi.
Pada śnieg.
Nadchodzi noc.

Obserwuję mimochodem,
zza firanki, ukradkiem, dyskretnie.
Myślę o tym, co już straciłem,
o bezpowrotności,
o tym, co jeszcze stracę.
I o obietnicy, o nadziei.

Obserwuję ich znowu.
Jest maj, więc zachowują się bujnie, bzowo.
To już inni. Tamci już nie lepią bałwanów.

Ale ci też nie wiedzą,
że akurat są szczęśliwi
i że już za chwilę
będą tęsknić niedosiężnie
do tej właśnie chwili. Do zapachu
młodego ciała, do szybkiego kroku,
do jęków wydawanych z rozkoszy, nie z bólu.
Już za chwilę
zamiast z kina
będą wychodzili z życia.

Zawsze jest zbyt wcześnie,
by pojąć, że się jest szczęśliwym.
To przychodzi potem i przedtem:
że się było i że się będzie,
we wspomnieniu i obietnicy.

Pada na nich śnieg,
sypią się na nich płatki bzu.


    styczeń 1995 r., maj 1996 r.



CARO CARDO SALUTIS

        Księdzu Franciszkowi Blachnickiemu

      "Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka". (...)
      Ten (...) znak uczynił Jezus.

        J 4, 52. 54


  1. Ciało jest osią zbawienia,
    Ciało jest
    zawiasem,
    który skrzypi niemiłosiernie,
    przenikliwie,
    błogo.
    Który dźwiga
    furtkę do raju,
    bramę do nieba.

  2. Caro cardo salutis -
    - mógłby powtórzyć za Tertulianem.
    Mógłby bez wątpienia.
    A jednak tego nie zrobił.
    Być może z szacunku wobec bólu:
    by go zanadto nie obłaskawiać
    pociechą patrystycznej metafory.

  3. Więc cierpliwie
    wgryzam się w te zapiski
    w te linie jeszcze nie ostygłe,
    piekące oczy i serce,
    z nadzieją, że
    poczuję na twarzy
    świeży powiew
    niedosiężnej tajemnicy.
    Czy choćby tylko
    - subtelność nad subtelnościami
    - powiew przeczucia odpowiedzi
    na pytanie o sposób
    na udane życie.
    Że będzie mi to dane.

  4. Czytam i rozumiem
    że jego czas,
    podobnie jak mój,
    jest czasem zmiażdżonym, wbitym między karty
    Księgi Estery:

    Król i Haman
    siedzieli i pili,
    miasto zaś Suza
    było w rozterce.

    Ziemia z tak
    pracowitym zapamiętaniem
    wiruje wokół Słońca,
    że brak jej sił,
    by podnieść palec do ust,
    nakazać wszystkiemu ciszę,
    potem zwilżyć palec śliną,
    przewrócić umazaną krwią stronicę,
    odwrócić kartę dziejów
    i oddalić się od
    przekleństwa piętnastego
    wersetu trzeciego
    rozdziału. Ale nie. Więc nadal
    Król i Haman
    siedzą i piją
    miasto zaś Suza
    jest w rozterce.


  5. Aczkolwiek
    Me sustentat dextera tua -
    - szepcze oczekiwany powiew.

  6. Więc to tak.
    Cierpliwie
    idzieku niegasnącemu światłu,
    ku nieśmiertelnemu życiu.
    To znaczy ochrania
    w poranionych dłoniach światło,
    z którego powstanie życie.

  7. Albo inaczej:
    żyje,
    czyli
    widzi w świetle łaski. Czy też odwrotnie:
    widzi w świetle łaski,
    czyli
    żyje.
    To znaczy odrzuca
    "najniebezpieczniejszą pokusę zniechęcenia",
    słodko-gorzką właśnie.
    Odrzuca pokusę niezgody
    na znoszenie własnej nędzy
    i polowania na wzajemność
    i pretensji do Boga (że nie daje -
    - a potrafi i powinien) i do bliźniego
    (że nie jest doskonalszy niż jest).

  8. Wyrzec się wszelkich pretensji
    przed Pańskim Obliczem.
    Tylko Bóg jest Bogiem.
    A wyrozumiałość,
    także (a może przede wszystkim?)
    wobec siebie,
    "to cudowna kapłańska cnota".

  9. "Ale teraz już wiem, że bunt przeciwko niemocy,
    trapienie się z tego powodu - to większe zło niż
    słabość i skażenie, i niemoc w jego zwalczaniu.
    (...) Ale to jest rzeczą najoczywistszą, że nie ruszę
    na krok z miejsca, póki nie skapituluję absolutnie
    i nie zwątpię całkowicie w siebie.
    Zwątpienie w siebie - to jedyny klucz do postępu ku
    doskonałości. (...) Musimy odczuć do dna naszą nędzę bezgraniczną,
    aby nauczyć się garnąć do Jezusa".

  10. Więc cierpliwie
    idzie
    ku niegasnącemu światłu,
    ku nieśmiertelnemu życiu,
    świadomie rezygnując ze
    spiritual bypassing,
    duchowej drogi na skróty,
    która prowadzi zawsze
    od siebie do siebie -
    - śmiertelna, gasnąca, bezowocnie kolista...

  11. To jedno pragnienie:
    rozpoznać przypisaną
    nam miarę,
    ową jednoczesną
    zdolność
    do adoracji i bestialstwa,
    do tęsknoty i zapomnienia,
    do bliskości i rozłąki
    do słodyczy i do cierpkiego smaku gorzkich ziół...

    rozpoznać przypisaną
    nam miarę
    świętości

    wyrozumiałość to cudowna cnota
    maj 1996 r.

Wszystkie cytaty i parafrazy pochodzą z:
F. Blachnicki, Spojrzenia w Świetle łaski.
Kartki wyrwane z pamiętnika dla dusz na drodze oczyszczenia, Kraków 1987.



OBRAZY KLINICZNE. PO ROKU

    Księdzu Biskupowi Alfonsowi Nossolowi.
    Z miłością

        Koh 12, 5-6
    ...plus ea change, plus c 'est la meme chose...



Jest znowu kwiecień, Eloi.
Jak co roku,
o tej słynnej porze,
kiedy to
drzewo migdałowe zakwita
i ociężałą staje się szarańcza,
i pękają kapary.
Kiedy przerywa się srebrny sznur
i tłucze się złota czara.
I dzban rozbija się u źródła.
A w studnię wpada złamany kołowrót.
Jak co roku.
Co dwanaście miesięcy
przydarza się ziemi kwiecień,
Eloi,
co kalendarze
ogłaszają
skwapliwie
choć ze sporą dawką rutyny i
monotonii:
wszem i wobec.
Tym razem
bez skowytu i głupiego szczęścia
schodzą ostatnie śniegi. Z gór i z serca
schodzą, brocząc bielą pierwsze kwiaty -
- przebiśniegi, krokusy, chude stokrotki.

A jednak i pomimo wszystko
być
wzrusza i zachwyca.
I nigdy dość w tej sprawie. Bo
wzrusza i zachwyca
bezwstydnie, bez powodu
właściwie. Bez gwarancji,
że tak będzie za chwilę.
Albo jutro.
Więc najbardziej sensowna wydaje się
modlitwa.
I wiersz

co też czynię.
Choć już noc -
- czarna, głucha, ślepa. Może ostateczna.
Piękna. Migdałowa, ociężała, pękająca,
srebrna, złota, rozbita, złamana.
Po prostu piękna


    17 kwietnia 1996 r.


| do góry | powrót |

inne rozdziały:   | W słońcu, w deszczu, zachwycie | Azulejos. Pocztówki z Portugalii |