OBRAZY KLINICZNE
Eloi, Eloi, lema sabachthani Mk 15, 34
Kto stawia się ponad własnym cierpieniem, wznosi się najwyżej.
Holderlin
Ale czy to jest możliwe? ks. J. Sz.
I konieczne? też ks. J. Sz.
Jest kwiecień, Eloi.
Czas wypadających włosów, czas przemienionego ciała i stojącej w rzędach cierpliwych probówek eucharystycznej krwi. Przemienionego ciała, życiodajnej krwi.
Kocham kwiecień, Eloi, a jest to już kwiecień późny, Oktawa Wielkanocy prawie, czas wędrówek do Emaus
i cudownych połowów ryb. Wolno pracują szemrzące kroplówki, aparaty tlenowe. Świszczą oddechy na wargach ziemistych twarzy. Nad korytarzem kaszel astmatyka zwielokrotniony, symfoniczny, odbijany od sklepień, żeber, lamp i szyb.
Kaszel zagłusza lekki krok pielęgniarki. Jest blada. I jest w trzecim miesiącu, w porze wymiotów i dzikiej tęsknoty za światem rozwiązanym i na wskroś dziecinnym. Cieszy się życiem i rodziną (powiedziała wczoraj po południu). Boromeuszka w błękitnym habicie tylko tym pierwszym, ale za to bardzo (powiedziała dziś rano).
Obie próbują zmyć tatuaż na surrealistycznym ramieniu gruźlika, którego nie cieszy
ani jedno ani drugie (nie musiał tego mówić ani wczoraj ani dzisiaj). Ale bez Weltschmerzu, bez egzystencjalnego wycia - - choć zbliża się nieuniknione - - patrzy na białe drzewka.
Bo za oknem, Eloi,
nabrzmiewają pąki rachityczne śląskich jabłoni. Spacerują dziewczyny, Eloi, w krótkich sukienkach. Roześmiane. Pada ciepły, brudny deszcz. Idzie wiosna
20 kwietnia 1995 r., 29 maja 1995 r.
BÓG JEST MIŁOŚCIĄ (1 J 4,8)
Jeśli jednak nie zamącisz -wód twego serca, to także i w tym miejscu dostrzeżesz doskonalą zgodność Pism
i sam będziesz z nimi w zgodzie.
Św. Augustyn
Miłości nie da się przetłumaczyć
na traktat ze średniówką we właściwym miejscu
Miłość bowiem stroni i od średnich temperatur i od staccato traktatu i od właściwego miejsca
Szalona, niebezpieczna, jedyna. Tryska jak ropa i krew z wnętrza Boga, Z Jego istoty i ran
1 czerwca 1996 r.
SZEKSPIR W BYTOMIU
Z baru "Hamlet" wychodzą kolejni pijani
nad barem "Hamlet" dziś majowa burza grzmot jak kara Boska deszcz jak łaska Boska
pod barem "Hamlet" czteroletnie dziecko
myje stopy i ręce w kałużach
zanim postawi pytanie o być albo nie być ma spore szanse zostać prostytutką ucząc się bycia pod barem "Hamlet"
z trzeciego piętra poprzez ścianę deszczu widzę ją śliczną kruchą jakby to było wczoraj
a czteroletnia musi się domyślać że krąży nad nią nieśmiała modlitwa jak niewidzialny parasol
jak jastrząb przyjazny gotowy do obrony i ataku. Może ją uratuje przed wyrokiem
a czteroletnia
musi się domyślać bo co chwilę zadziera głowę do góry i mruży oczy.
A przecież
nie świeci słońce nad barem "Hamlet" nigdy. Trwa pijana burza i żadne światło nie przegląda się
w ciemnych majowych kałużach
30 maja 1995 r.
NO MORE DISINHERITANCE. ZWIDY
Nie trzeba się bać, Mario. Nie wolno żłobić tynku paznokciami, nie warto zostawiać śladów po własnej rozpaczy. To nie groty Lascaux ani jaskinie Altamira, Mario. To ściana chlewa tylko. Tu najwyżej graffiti, ale paznokci szkoda naprawdę.
Zresztą deszcz, narzeczony i Bóg przyjdą w swoim czasie
i we właściwej kolejności. Obmyją kurz, zakorzenią drzewo, dadzą początek pożywnym, mięsistym owocom. Nadadzą życiu smak wilgotny. Ukoją
kwiecień - maj 1995 r.
EPIGRAFY (O MIŁOŚCI)
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.
J 15, 13
(...) miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli żywe jest choć jedno z tych uczuć, to nie ma o co robić szumu. Jeśli dwa, to może nie jest to mistrzostwo świata, ale blisko. A jeśli -wszystkie trzy, to śmierć jest już niepotrzebna: trafiłaś do nieba za życia.
W. Wharton
(...) nihilizm jest poczuciem utraty ojczyzny, niebieskiej i ziemskiej. Ojczyzną jest to, co kochamy.
Cz. Miłosz
(...) kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim.
l J 4, 16
16 czerwca 1995 r.
ODZYSKANA NIEWINNOŚĆ (W PŁATKACH)
Wiśnie i forsycje, bzy i jabłonie kwitną jak oszalałe, jakby straciły miarę i poczucie przyzwoitości
Jakby zapomniały, że kwitną na ziemi
To dobrze.
Świat jest z nimi piękny bez podtekstów, podwójnego cudzysłowu i ironicznych grymasów
Kwiaty są dobre na wszystko
4, 31 maja 1995 r.
ELISABETH, BÓL I MY. PO LEKTURZE "FILLING STATION", NA PROGU WZRUSZENIA
Somebody loves us all, Ktoś tu nas wszystkich kocha - - napisała Elisabeth Bishop w pięćdziesiątym roku życia. Czytam właśnie "Stację benzynową", siedemnasty raz, porażony zachwytem. Nie bała się sentymentalizmu, jak zresztą wszyscy furiaci, pokorni i Amerykanie - myślę. Więc powtarzam jej słowa jak zaklęcie, patrząc z niebezpiecznej wysokości trzeciego piętra na co dopiero przekwitłe kasztany, na majowych ludzi spieszących do racy,
na skrzyżowanie pełne ciężarówek i ptasich odchodów. Uczę się tych słów par coeur przez serce
na pamięć. Jak modlitewny refren powtarzam je zmieniając tampony przeklinając słabość ocierając pot
tłumiąc krzyk. Przygryzając wargi do krwi. Ktoś przecież nas tu kocha. Somebody loves us all
29 maja 1995 r.
ŻYCIE JEST PIĘKNE
Cale dzielą naszego życia, kochani bracia, polega na tym, aby uzdrowić oczy serca: by mogły one oglądać Boga.
Św. Augustyn
coraz bardziej podoba mi się żyć, myślał. Jeżdżą samochody (a mogły nie jeździć), ludzie piją smaczne piwo,
całują się, płaczą przy rozstaniach. Kochają po prostu. Jest jak być powinno. Przez jezdnię przechodzi gruby, roześmiany kapucyn, trzęsąc różańcem i podbródkiem, turla się między autami jak lśniący okrąglutki kasztan
bardzo brązowy... Ale to niedobre porównanie, przecież dopiero czerwiec. Gdzież tam jesień, niewyobrażalna teraz. Właśnie: czerwiec łasi się do stóp - - pomyślał górnolotnie (patetycznie). Właśnie: kurz, spaliny, pelargonie, strzępiaste obłoki. Jestem szczęśliwy, dodał. A jeszcze do tego nieśmiertelność. Życie jest piękne.
Nie wiadomo czy był Big Bang. Nie wiadomo czy będzie Big Crunch. Życie jest piękne. Podteksty i cienką (jak śmiertelny sztylet) ironię zostawmy innym wierszom Albo lepiej zrezygnujmy z nich w ogóle
31 maja 1995 r.
MORZE
Pracuje wytrwale choć z gorliwością bezmyślną
zapewne (jak się wydaje) atakując nadgryziony brzeg z którego zostało wypłoszone
przed milionami lat uderza regularnie na granicy furii i wyczerpania.
Falą białą
żółtą
granatową
ze zwierzęcym (doprawdy) rykiem. Nie dosięgnie moich stóp najwyżej stanu duszy ale
nie podmyje lękiem nie wznieci zwątpienia. Wcześniej, jak tylu przede mną, odejdę
8 czerwca 1995 r.
MODLITWA. Z ELISABETH BISHOP, PASTISZ
(...) seine Wahl schwankte zwischen Musik und Literatur (...).
Christentum Yergeistigung nur ist
indem es immer neu Verleiblichung des Geistes wird.
Joseph Ratzinger
o życiu i centralnej myśli teologii Hansa Ursa von Balthasara
podczas homilii pogrzebowej w Lucernie,
"in SL Leodegar, 1. Juli 1988"
Nic nie jest moim pomysłem. Nic nie jest moją zasługą. Jestem owcą wśród cierni. Jestem drachmą ukrytą w szczelinie podłogi życia.
Jak srebrna rybia ość wbita w Boskie gardło.
Jestem synem,
który "nabierał przekonania, że może i zniesie
swoje wygnanie - jeszcze przez rok albo dłużej",
choć "ponad próchnem desek cały chlew
był oblepiony na metr w górę szklistym gnojem",
ale "wstrząsał nim pomimo woli
d r e s z c z w g l ą d u w s e d n o"
Jestem Twóją radością
To Ty,
nieobliczalny Kartograf,
ślęczący wieczność całą nad mapami ludzkich żywotów,
Tyś wymyślił kształt mej drogi powrotu
l czerwca 1995 r.
ROTHARGEBIRGE
"Już zachodzi czerwone słoneczko
za te czarne chmury (?) za zielonym gajem (?)" ... jest pięknie. Prawie jak w Beskidach,
choć to tylko Rothargebirge...
ciemna ściana zieleni
parzące dywany gęstych pokrzyw dębowo borowikowe świat spisany ze strof
Freiherr von Eichendorffa "O Walder, o Hohen!..." Und so weiter
sarna płocha umyka. Małżonkowie na niedzielnym spacerze. Z tych co
odchowali już dzieci i znów są tylko dla siebie
laska torebka z epoki późnego Adenauera Wie schon es ist! Biel włosów pamięć wierność
a kiedyś może i nenufary? A może
pamięć bolesna bo niewierność i potem przebaczenie?
krzyk ptaka niespokojny strach wyśpiewywany z otwartego na trwogę dzioba dreszcze reitas Wirklichkeit realite
wchłaniana umysłami rozumem sercem
duszą Święty Tomasz miał rację: dotykam, chłonę, jestem
18 lipca 1993 r., 26 stycznia 1995 r., 16 lutego 1995 r.
* * * (Miłość boli...)
Moja miłość jest ukrzyżowana Św. Ignacy z Antiochii
Miłość boli. Im więcej miłości, tym bardziej. Niekoniecznie odwrotnie
7 marca 1994 r.
CABERNET (CZ. I)
Przed nimi dwie szklaneczki Cabernet Sawignonrozjaśnione słońcem które paliło
(aż do cierpkiego skutku) przed pięcioma laty wzgórza Słowenii
rouge, sec, czerwone, wytrawne. Ponoć dobre na płuca
rozmawiają,
wybuchają śmiechem, szepczą. Topole szumią nad nimi z zachwytu. Życie ukochane
marzec - maj 1994 r.
CABERNET (CZ. II)
więc siedzą już kilkanaście miesięcy nad szklanicami. Szkło jest rżnięte,
fioletowe
wino nie zamienia się w Krew, ale
"My poeci - powiada Platon - nie możemy iść drogą piękna, żeby nie przyłączył się do nas Eros ". Pomyślałem, że to samo mogli powiedzieć sobie dwaj uczniowie, którzy szli do Emaus. Szli drogą z Jerozolimy do Emaus i nagle przyłączyła się do nich Miłość.
J. St. Pasierb
mają nadzieję, że może jak do uczniów gdzieś w okolicy Emaus nagle dołączy do nich
Miłość
wrzesień 1995 r.
KUBANGO
może ci się bowiem przydarzyć to, co nieszczęsnej rzece Kubango. Szalona, płynie w złym kierunku i zamiast w niebieskości oceanu (czy choćby Jeziora Wiktorii) traci swą życiodajną wilgoć w piaskach Pustyni Kalahari
sierpień 1994 r., wrzesień 1996 r.
HAIKU JESIENNE. IMPROWIZACJA
Dar - - spokój wieczoru. Puls - - ledwosłyszalna w ciepłej, matowej ciszy muzyka życia. W jesiennym świetle, potem w półmroku. Noc
październik 1994 r., 2 października 1996 r.
POWTÓRKA Z KOHELETA
... to tak jak z obrazami Bruegla, według Ceesa Notebooma, obrazami, których nikt nie może pojąć i które każdy rozumie...
Wszystko już było i znowu będzie,
wirowanie świata, obrazów, zapachów. Teraz jest czas tłumaczenia hermetycznych strof Juana Ramona Jimeneza,
pocałunków składanych na ludzkich ciałach, na gładkich skórach rzeczy, na ciemnych twarzach ksiąg.
Potem to się na pewno zmieni
Jeszcze trochę czasu zostało
powtarzaj więc lekcję grozy Koheleta. Nie zostanie ci oszczędzona dyskretna pokusa dekadencji
Jeszcze trochę czasu zostało
słuchaj więc muzyki stamtąd.
Wpatruj się w dostojność błękitnej pięciolinii, w soczystą czerń czcigodnych nut, przywieraj sercem do obietnicy
nowego eonu
miej pokój w sercu będziesz miał czasu ile trzeba
1994-1996 r.
KONIEC FILMU
Wychodzą z kina, bezwstydnie młodzi, obejmujący się z przesadną czułością, roześmiani. Pada śnieg. Grzebią w kieszeniach, szukając papierosów i kluczyków. Zapalają papierosy, silniki. Zmysły płoną same. Całują się, lepią śnieżki, wybuchają śmiechem. Nie wiedzą, że akurat są szczęśliwi. Pada śnieg. Nadchodzi noc.
Obserwuję mimochodem, zza firanki, ukradkiem, dyskretnie. Myślę o tym, co już straciłem, o bezpowrotności,
o tym, co jeszcze stracę. I o obietnicy, o nadziei.
Obserwuję ich znowu. Jest maj, więc zachowują się bujnie, bzowo. To już inni. Tamci już nie lepią bałwanów.
Ale ci też nie wiedzą, że akurat są szczęśliwi i że już za chwilę będą tęsknić niedosiężnie do tej właśnie chwili. Do zapachu młodego ciała, do szybkiego kroku, do jęków wydawanych z rozkoszy, nie z bólu. Już za chwilę zamiast z kina będą wychodzili z życia.
Zawsze jest zbyt wcześnie, by pojąć, że się jest szczęśliwym. To przychodzi potem i przedtem: że się było i że się będzie, we wspomnieniu i obietnicy.
Pada na nich śnieg,
sypią się na nich płatki bzu.
styczeń 1995 r., maj 1996 r.
CARO CARDO SALUTIS
Księdzu Franciszkowi Blachnickiemu
"Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka". (...)
Ten (...) znak uczynił Jezus. J 4, 52. 54
- Ciało jest osią zbawienia,
Ciało jest zawiasem, który skrzypi niemiłosiernie,
przenikliwie, błogo. Który dźwiga furtkę do raju, bramę do nieba.
- Caro cardo salutis -
- mógłby powtórzyć za Tertulianem. Mógłby bez wątpienia.
A jednak tego nie zrobił. Być może z szacunku wobec bólu: by go zanadto nie obłaskawiać pociechą patrystycznej metafory.
- Więc cierpliwie
wgryzam się w te zapiski w te linie jeszcze nie ostygłe,
piekące oczy i serce, z nadzieją, że poczuję na twarzy świeży powiew niedosiężnej tajemnicy. Czy choćby tylko - subtelność nad subtelnościami - powiew przeczucia odpowiedzi na pytanie o sposób
na udane życie. Że będzie mi to dane.
- Czytam i rozumiem
że jego czas, podobnie jak mój,
jest czasem zmiażdżonym, wbitym między karty Księgi Estery:
Król i Haman siedzieli i pili, miasto zaś Suza było w rozterce. Ziemia z tak pracowitym zapamiętaniem wiruje wokół Słońca, że brak jej sił,
by podnieść palec do ust, nakazać wszystkiemu ciszę, potem zwilżyć palec śliną, przewrócić umazaną krwią stronicę, odwrócić kartę dziejów i oddalić się od przekleństwa piętnastego wersetu trzeciego
rozdziału. Ale nie. Więc nadal Król i Haman siedzą i piją miasto zaś Suza jest w rozterce.
- Aczkolwiek
Me sustentat dextera tua - - szepcze oczekiwany powiew.
- Więc to tak.
Cierpliwie idzieku niegasnącemu światłu, ku nieśmiertelnemu życiu. To znaczy ochrania w poranionych dłoniach światło, z którego powstanie życie.
- Albo inaczej:
żyje, czyli widzi w świetle łaski. Czy też odwrotnie: widzi w świetle łaski, czyli żyje.
To znaczy odrzuca "najniebezpieczniejszą pokusę zniechęcenia", słodko-gorzką właśnie. Odrzuca pokusę niezgody
na znoszenie własnej nędzy i polowania na wzajemność i pretensji do Boga (że nie daje - - a potrafi i powinien) i do bliźniego (że nie jest doskonalszy niż jest).
- Wyrzec się wszelkich pretensji
przed Pańskim Obliczem. Tylko Bóg jest Bogiem. A wyrozumiałość, także (a może przede wszystkim?) wobec siebie,
"to cudowna kapłańska cnota".
- "Ale teraz już wiem, że bunt przeciwko niemocy,
trapienie się z tego powodu - to większe zło niż słabość i skażenie, i niemoc w jego zwalczaniu. (...) Ale to jest rzeczą najoczywistszą, że nie ruszę na krok z miejsca, póki nie skapituluję absolutnie i nie zwątpię całkowicie w siebie. Zwątpienie w siebie - to jedyny klucz do postępu ku doskonałości. (...) Musimy odczuć do dna naszą nędzę bezgraniczną, aby nauczyć się garnąć do Jezusa".
- Więc cierpliwie
idzie ku niegasnącemu światłu, ku nieśmiertelnemu życiu, świadomie rezygnując ze spiritual bypassing, duchowej drogi na skróty, która prowadzi zawsze od siebie do siebie - - śmiertelna, gasnąca, bezowocnie kolista...
- To jedno pragnienie:
rozpoznać przypisaną nam miarę, ową jednoczesną zdolność do adoracji i bestialstwa, do tęsknoty i zapomnienia, do bliskości i rozłąki do słodyczy i do cierpkiego smaku gorzkich ziół...
rozpoznać przypisaną nam miarę świętości
wyrozumiałość to cudowna cnota maj 1996 r.
Wszystkie cytaty i parafrazy pochodzą z: F. Blachnicki, Spojrzenia w Świetle łaski. Kartki wyrwane z pamiętnika dla dusz na drodze oczyszczenia, Kraków 1987.
OBRAZY KLINICZNE. PO ROKU
Księdzu Biskupowi Alfonsowi Nossolowi. Z miłością
Koh 12, 5-6 ...plus ea change, plus c 'est la meme chose...
Jest znowu kwiecień, Eloi. Jak co roku, o tej słynnej porze, kiedy to drzewo migdałowe zakwita i ociężałą staje się szarańcza, i pękają kapary. Kiedy przerywa się srebrny sznur i tłucze się złota czara. I dzban rozbija się u źródła. A w studnię wpada złamany kołowrót. Jak co roku. Co dwanaście miesięcy
przydarza się ziemi kwiecień, Eloi, co kalendarze ogłaszają skwapliwie choć ze sporą dawką rutyny i monotonii: wszem i wobec. Tym razem bez skowytu i głupiego szczęścia schodzą ostatnie śniegi. Z gór i z serca schodzą, brocząc bielą pierwsze kwiaty - - przebiśniegi, krokusy, chude stokrotki.
A jednak i pomimo wszystko być wzrusza i zachwyca. I nigdy dość w tej sprawie. Bo wzrusza i zachwyca bezwstydnie, bez powodu
właściwie. Bez gwarancji, że tak będzie za chwilę. Albo jutro. Więc najbardziej sensowna wydaje się modlitwa.
I wiersz
co też czynię. Choć już noc - - czarna, głucha, ślepa. Może ostateczna. Piękna. Migdałowa, ociężała, pękająca, srebrna, złota, rozbita, złamana. Po prostu piękna
17 kwietnia 1996 r.
|