Matylda
"trudniej runąć w nicość, gdy w dole rozciąga się wiersz" S. Heaney
Niech będzie dla ciebie święto:
zobaczysz swoją niespełna dwudziestoletnią babcię.
Toż to prawie podlotek.
Ta chwila, kiedy ją przydybał fotograf,
zmusiła rodzina: uśmiechnij się, bądź ładna, nadszedł czas.
Ona, mądra, zawsze zresztą wiedziała, że bez konwenansu,
formy i uległości nie da się żyć. Ani dać życia innym.
Nie byłoby ciebie, gdyby nie jej pokora wobec Mocy.
Więc to zdjęcie na czas twej dzikiej trwogi.
Jej drobne ciało, talia osy, trzepot rzęs;
dłonie smukłe za sprawą genów i szydełka,
dłonie, które pamiętasz wykręcone, pokonane przez reumatyzm
(mówiła rajmatyka), dłonie które cię czule dotykały, których zapach
tkwi w tobie jak wbity w ciebie i zrośnięty z twoim ciałem grot.
To zdjęcie ubogiej dziewczyny woła do ciebie
z półmroku nieistniejącego już atelier w powiatowym miasteczku.
W Loslau na przykład. Albo w Ratibor. Gdziekolwiek wówczas
biedowali. W tamtych latach było na Śląsku sporo kurzu, nadziei
i krwi.
Każdą plamką sepii
woła do ciebie:
nie żyj nadaremnie,
umrzesz z tęsknoty jak ja.
Pszów, 3 lipca 2002 r.
Zieleń. Wykład pt. "Poezja i duchowość"
To w tych dniach niebo ponad głową Wznawia sofistykę czerwcową, Błękitno-złoty błąd" E. Dickinson
"By jeszcze i zachwycenie jak rzecz wypowiedzieć" R. M. Rilke
W Pałacu Małachowskich, w parku,
w Nałęczowie, pięć odmian
zieleni, stiuki, adamaszek,
kwiaty hortensji i strugi jedwabiu.
A przez gardła okien
wlewa się w nas
lato.
Nad czernią pianina,
złoceniami kloszy,
fruwają słowa o tym
jak reperować wierszem
rusztowanie świata i że
jest ważne to, co się wymyka.
Jest nas prawie stu,
rozmowa się rwie i strzępi,
milkniemy co chwilę.
Nieufni jesteśmy
tego ranka
wobec rozpaczy
Nałęczów - Lublin - Pszów
17-21 maja 2000 r., 4 stycznia 2001 r., 20 grudnia 2002 r.
Z Audena
Czytam Audena
w majową niedzielę:
Powiedział nam, że mamy wolny wybór;
My, jak to dzieci, myśleliśmy prościej:
"Ojcowska Miłość zadba o nas chyba
A siłą - w ostateczności -
Da sobie radę z gorszą łobuzerią"-
W pełnych bojaźni religijnej głowach
Nie zaświtało, że On całkiem serio
Rozumiał był swoje słowa.
Więc jeśli jestem wolny
i wybierać mogę,
wybieram jeszcze
i ten dwuwiersz:
Jeżeli miłość nigdy nie jest jednakowa,
Niech to ja będę zawsze tym, kto bardziej kocha
i dedykuję go ciemnej stronie mojej duszy
Lublin, 21 maja 2000 r.
Polska
W Cieszynie, na rynku,
o czwartej nad ranem
samotny gołąb, chory,
dotrwał ze mną świtu.
Na gładkiej tafli nocy
pierwsze zmarszczki
dnia: bezdomny pies,
kulawy człowiek i puste butelki.
Wzejdzie słońce nad miastem i furkot gołębi
i - może dziś właśnie zdarzy się na co czekam? -
- pytanie na twarzy zaspanej kelnerki
Arkady dnieją: ciężkie, grube, niewysokie, piękne.
Jak na Plaza Mayor w mieście Salamanca.
Ale już chłód od rzeki i bladość przedświtu
każą wrócić na ziemię wilgotną i drogą:
to północny step, nie żadna Hiszpania;
tu inna sztuka życia i śmierci panuje:
jedynie z ludzi ciepło można tu wykrzesać,
prawie nigdy z powietrza, światła, ni błękitu.
Cieszyn - Pszów, 2 czerwca 2001 r. - 21 grudnia 2002 r.
Jan 11, 35
Zmarł Ksiądz Profesor.
Zrobił to cicho i dyskretnie,
jesienią, jak przystało na człowieka,
który umie się znaleźć wśród żywych i zmarłych.
Modlę się wraz z innymi:
cierpliwie, gorliwie, z nadzieją.
I jak to się mówi? "Normalna kolej rzeczy,
los jakże spełniony, są liczne powody do dumy".
Ale smutek dotyka miejsc tajemnie bolących:
nikt nie płacze...
dla nikogo nie skończył się świat,
nikt nie chciał umrzeć zamiast niego
albo chociaż z nim,
nikt nie ma wątpliwości, że da się żyć bez niego.
Czyżby nikt go nie kochał naprawdę?
Boję się pytać dalej.
Sięgam po jedyną pociechę:
nad jego śmiercią płacze Jezus.
Lublin - Pszów, październik - grudzień 2002 r.
Obserwując powrót rezerwistów na dworcu kolejowym w Dąbrowie Górniczej, przez dłuższą chwilę
nie waż się sądzić,
zduś kiełki gniewu,
rozejrzyj się wokół
oto ich
betonowe gniazda,
w których zostali poczęci z rozpaczy,
kiedy mroźną zimą jaruzelskiej wojny gasła nadzieja
oto ich
wyposzczone dziewczyny przywierają do nich łapczywie,
Patrz: wbijają granatowe paznokcie w napakowane karki, łkają.
Uczą się, że pocałunkowi musi towarzyszyć odór wódki
i że tylko tak i taka jest i będzie możliwa dla nich miłość
oto ich
robotniczy kościół z czerwonoczarnej cegły,
który obiecuje im więcej niż daje,
bo nie nauczono ich, że może
być domem i komunią
oto ich
splugawiona w koszarach młodość
przywieziona z powrotem do Dąbrowy,
z której chcieli uciec za wszelką cenę
oto
słońce i księżyc jednocześnie
kołują obojętnie nad peronem i ich nieszczęściem,
co znaczy: czy to noc, czy dzień - wasz los przesądzony
oto oni
pijani w sztok, nieobecni i nieprzytomni.
Nie wiedzą, co czynią.
Umarł za nich Chrystus.
Czeka ich wiele cierpienia.
Niech doznają przebaczenia.
Dąbrowa Górnicza, 20 czerwca 2002 r. Pszów, 21 grudnia 2002 r.
Przeczucie
Lecz w jakiej chwili życie przełamuje się w nas i to, co dotąd radowało, przestaje cieszyć? S. Chwin, Esther
O tym pisał późny Pasierb wielokrotnie:
o zszarzałych barwach - lasu, swetrów, konwalii, oczu -
pod jesień, po tamtej, przełamanej chwili.
Czyżby to było przeczucie wieczności?
Czyli że doczesność wyczerpuje się i płowieje
po to, by rosła tęsknota za nieziemską miseczką kolorów?
Lublin - Pszów, maj 2000 r. - grudzień 2002 r.
Świadectwo
Oczywiście,
ten wieczór mógł wyglądać inaczej,
wiem.
Mogłem
właśnie prasować koszulę na jutrzejszy chrzest wnuka.
Albo liczyć pod mostem blizny i butelki.
Albo słuchać w bezruchu szelestu kroplówki.
Jest się na wiele sposobów, wiem,
i nie mnie wyrokować, który lepszy.
Ale ponieważ nie wiem ile mam czasu,
na wszelki wypadek daję świadectwo:
był olśniewająco piękny dzień,
jedenasty dzień kwietnia,
wigilia mojej dwudziestej drugiej rocznicy kapłańskich święceń.
Mama, Marysia, proste posiłki, sporo listów, szare niebo.
Widzę rzeczy nieostre i zamazane - po zabiegu u okulisty.
Wieje porywisty, zimny wiatr, jak na Grenlandii albo wyspach Aran
(czytam o nich książkę). Pocę się obficie - jak to przy antybiotykach.
Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem,
a wszystkie zatoki mojego ciała i życia są właśnie zajęte.
Pszów, 11 kwietnia 2001 r.
O ludziach
Nie wolno od ludzi wymagać rzeczy nieludzkich.
Oni
mają prawo chcieć więcej niż mogą unieść,
cierpieć i powodować cierpienie,
umrzeć,
naśladować Boga,
który ma tylko tyle, ile daje.
A ponieważ On sprawia, że słońce Jego
wschodzi nad złymi i nad dobrymi,
i On zsyła deszcz
na sprawiedliwych i niesprawiedliwych,
dlatego
tęcza jest pewna
Lublin - Pszów, 18 marca 2001 r. - 21 grudnia 2002 r.
|